Tak to jest. Pisze się o meczu ileśtam dni po, i się nic z niego nie pamięta. Tak więc, za wszystkie niezgodności przepraszam i proszę i ładgodny wymiar kary. Może, gdybym za prowadzenie strony otrzymywał jakieś wynagrodzenie, byłbym w stanie zawsze na bierząco cieszyć was moimi tekstami. Tak się jednak nie dzieje, w związku z tym robię to, kiedy mam trochę czasu. Chęci i wena to inna bajka. Najważniejszy jest czas. I pieniądze. Relacja z ostatniego meczu w rozwinięciu.
Zanim jednak będzie relacja, obiecałem napisać parę słówek o juniorach. Młodzież owszem, grała, ale między sobą. Gospodarze zaprezentowali wspaniały okaz anty-organizacjii, i nie stawili się na spotkanie. Co to oznacza? Walkowerowe zwycięstwo juniorów, czyli jak zarobić, by się nie narobić. Kolejnym tego plusem jest to, iż kapitan naszej "kadry B", którą pozwole sobie tak nazwać, do perfekcji opanował wykonywanie stałych fragmentów gry. Kamil Czernik, bo o nim mowa, podczas rozgrzewki wykorzystał swoją bajeczną technikę strzału i 3 razy pod rząd umieścił piłkę w bramce. Dodając do tego fakt, iż bramkarz nie ustawił sobie muru, co na pewno było dekoncentrujące dla nowego Juninho Pernambucano. Brawa, brawa, ale dość tych wybryków.
Prawdziwe emocje dopiero nadeszły... znaczy miały nadejść wraz z meczem seniorów. Pojedynek Wisły z Chmielowem nie porywał widowiskowością, nie powalał na kolana, momentami nawet skłaniał do przyjęcia pozycji poziomej i przymknięcia oczu ''tylko na chwileczkę'' Oprócz sytuacji bramkowych i kilku pomniejszych wypraw mecz ograniczał się do wybijania piłek, gry w środku boiska i stałych fragmentów gry. Należy dodać - nie stanowiących zagrożenia stałych fragmentów gry.
Trener zapowiadał niespodzianki i takie też nadeszły. On sam zagrał w środku pomocy, Tereszkiewicz przesunięty został z boku obrony na defensywną pomoc, a w pierwszym składzie, pierwszy raz w tej rundzie wyszedł Tworek.
Początek meczu, można powiedzieć, że należał do nas. Kilka nieśmiałych ataków i wrzutek, niekoniecznie dobrych to był cały nas arsenał dostępny na tą część meczu. Rywal w sumie nie miał bardzo jak stworzyć zagrożenia aż do 42 minuty. Jedna przypadkowa akcja, jedna nieporadność w wyekspediowaniu piłki, jeden strzał, jedna... właściwie to zero szans na obronę, i zrobiło się nam 1:0. Do przerwy jeszcze kilka minut panowie...
Na początku drugiej połowy chyba wciąż byliśmy przymroczeni tym golem. Baranów był dużo bliżej strzelenia drugiego gola, niż Chmielów wyrównania. Na szczęście mieliśmy Mietka Kopra, który asekurując słupek uchronił nas od straty gola. Później znow przez 20 minut było nudy, aż w końcu nadeszła minuta 73. Zażegnanie akcji w naszym polu karnym dalekim wykopem, Witoń, grający w tym meczu na ataku, przyjął piłkę, odwrócił się w stronę bramki i zaczął biec. Biegł. Biegł. Na widok biegnącego Witonia obrońcy gospodarzy zachowywali się jak włoscy żołnierze na widok kanoniera Dolasa i włączali panicznie wsteczne "Mamma mia!". Dało mu to otwartą drogę do bramki. Widząc co wyprawia obrona, golkiper Baranowa miał dużo czasu by przygotować się do reakcji, odpowiednio ustawić i skrócić kąt. Gdy skończył się już ulokowywać właściwie między słupkami, Witoń zagrał mu na nosie delikatnym muśnięciem. No chamidło, po prostu skończone chamidło. Piłka wturlała się do bramki obok zaskoczonego bramkarza, a Witoń cieszył się z 5 strzelonej bramki w tym sezonie. Wykorzystałem limit nazwiska Witoń na tą relację. Niedługo potem w jednej z akcji niezmordowanego Marcina Kopra zawodnik gospodarzy postanowił wykonać niedozwolone zagranie faul, czyli wejść w nogi naszego pomocnika od tyłu. Sędzia bez chwili wachania wyciągnął kartonik w kolorze truskawek jednocześnie ze słyszalnym za drugim brzegiem Wisły głośnym proteście Baranowian. Mimo to, nasza obrona wciąż była oburzona małą liczbą fauli w tym meczu, i wykorzystując przypadkową akcję gospodarzy postanowiła poprawić statystykę, faulując rywala tuż przed polem karnym. Strzelec celebrował, aż w końcu niezbyt silnie uderzył w mur. I to w sumie tyle działo się w tym meczu, bo później to już przysłowiowe czekanie na gwizdek. Pakujemy manatki i z jednym punktem jedziemy dodom.